Z dziennika Inwestorki – Rozdział pierwszy

Dni ostatnio wydają się takie długie, a ja jestem coraz bardziej zmęczona. Mam wrażenie, że od niedzieli żyję w Castoramie czy innym markecie. Krążę między jednym sklepem a drugim, dokupując potrzebne rzeczy. To mój pierwszy remont, więc odkrywam, że np. sklep wcale nie musi mieć pełnej oferty farb danego producenta. Ba, w dwóch marketach mogą być dwie zbliżone do siebie, a jednak różniące się odcieniami palety barw tego samego producenta.

Właściwie wybrałam już większość farb. Celuję w spokojne, stonowane odcienie. Na drobne szaleństwa pozwolę sobie jedynie w salonie – Dziś nabyłam 2 ładne szablony do ścian, muszę pojeździć jeszcze za czarną farbą do szablonów, rzecz najwidoczniej trudna do zdobycia.

A tak przy okazji: Od poniedziałku proszę się do mnie zwracać per Pani Inwestorko ;P Natomiast MDP awansowal na Kierownika Budowy (tudzież Remontu).

Prace remontowe zaczęliśmy od… masakry piłą łańcuchową w ogrodzie. No, prawie. Podczas gdy WT (zwany na tym etapie Głównym Wykonawcą, w skrócie GW) przygotowywał kuchnię pod malowanie i demontował szafki kuchenne, pozostała trójka szalała w ogrodzie. Ogród zastaliśmy bardzo zapuszczony. Niby urokliwy, niby ktoś go dawniej zaplanował, ale jakby bez głowy. Drzewa i krzewy zostały posadzone za blisko siebie, wskutek czego wokół straszą bujne chaszcze, które w najbliższym czasie zostaną zdecydowanie przerzedzone. Wiele drzew i krzewów jest podeschniętych, wycięliśmy już dużo suchych gałęzi, ale jeszcze moc roboty przed nami. W gałęziskach gnieździło się siedlisko komarów i innych robali, altankę z kolei opanowały mrówki. Przy okazji zorientowaliśmy się, że gdzieś zniknęła 6m drabina… Może córuchna zabrała ją do siebie? Albo przehandlowała komuś? Brak mi słów.

W czasie gdy na dworze brat MDP szaleje z kosiarką, ja odpoczywam po bieganinie po urzędach. Załatwiliśmy formalności u dostawcy energii, w Urzędzie Miasta (meldunek, wniosek o wydanie nowego dowodu osobistego), w Urzędzie Skarbowym (druk ZAP-3 – aktualizacja danych podatnika), przede mną jeszcze wymierzenie domu i pomieszczenia gospodarczego do celów naliczenia podatku gruntowego. Wszystko na razie idzie pomyślnie. Obawiałam się dzisiejszej wizyty w US, spodziewając się dzikich tłumów w urzędzie, a tu cóż za niespodzianka – 5 osób przede mną w kolejce? Nie zdążyłam nawet odczytać nowych wiadomości w telefonie, gdy nadeszła moja kolej. Huhu. I wszędzie miło witano mnie w nowym miejscu zamieszkania 🙂 Oby tak dalej.

W międzyczasie gwiazda-rozgwiazda -czyli ja- wróciłam z shoppingu do domu i zabrałam się do czyszczenia mebli kuchennych. O zgrozo… Już w poniedziałek stwierdziłam, że właścicielka jest straszną fleją, dziś potwierdzam to, podpisując się pod powyższym wszystkimi kończynami. Dokonawszy wcześniej pobieżnej oceny, wszystko wydawało się ok, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się jesteśmy już w stanie oszacować faktyczny nakład prac. W marketach zakupiłam rozmaite środki antygrzybiczne, dezynfekcyjne i czyszczące, czekam na odmalowanie kuchni i łazienek, żeby zabrać się do mojej części prac. Przyznam szczerze, że jestem załamana tym, co zastałam. W moim rodzinnym domu rodzice dbają o czystość i tego również mnie nauczono. Z kolei to, co widzę, nie jest bynajmniej efektem nie-sprzątania domu przez miesiąc. Okna są naprawdę brudne, kafelki w łazienkach nie pamiętają ostatniego mycia, materiałowych rolet wewnętrznych nikt nie ściągał do czyszczenia od momentu ich założenia. A w kuchni… Stworzycie sobie jakiś obraz sytuacji, jeśli Wam powiem, że przez 1,5h myłam 4 wiszące szafki kuchenne. Ta ilość kurzu, brudu, zaschniętego tłuszczu przy 4 osobach w domu, w tym dorosłej córuchnie i niepracującej wcześniej właścicielce świadczy tylko, jakimi są one flejtuchami. A fe 🙂

2 komentarze do “Z dziennika Inwestorki – Rozdział pierwszy

  1. Poczekaj aż dojdziesz do wiedzy tajemnej w postaci sprawdzania serii rolek tapety, paneli czy kafelków 😀
    No chyba, że zupełnie nic a nic nie przeszkadzają ci niepasujące odcienie teoretycznie tego samego produktu.

    I nie wiem na ile ktokolwiek ci mówił kiedykolwiek- pewnie uznasz to za głupie i każdemu wiadome- ale polecam kupować każdego planowanego materiału trochę więcej. Trochę znaczy jeśli tapety, farby, kafle, panele etc to nawet 1- do 20%.
    Wiesz co się dzieje kiedy nagle pęka jeden kafelek, albo panel się krzywo przytnie, w paczce pustka a klient przed tobą właśnie wywozi resztę twojej serii?

    Takie małe doświadczenie życiowe w dokupowaniu materiału.
    A niech ci się po drodze trochę zmieni koncepcja jak mnie wtedy to… 🙂

    Ciesze się jednak że jak do tej pory wszystko układa wam się pomyślnie.
    Pozdrawiam i życzę dużo sił do remontu !

  2. Tapety nie uznaję, farby w większości wybrane, kafelków nie zmieniam na razie – wydatek nie przewidziany w tegorocznym budżecie 🙂

    Ale masz rację, lepiej kupić trochę więcej i mieć zapas. Tak właśnie zrobię z panelami. Na razie czekam, aż mi chłopcy pomalują wszystkie pokoje, wtedy zobaczę, jakie rzeczywiście są kolory ścian i pod nie będę dobierać odcień paneli. Za kilka lat, jak się wzbogacę :P, to sobie wymienię na drewniane podłogi. Na razie, patrz wyżej, tegoroczny budżet ma inne założenia.

Dodaj komentarz